niedziela, 28 grudnia 2008

bieszczady

kończę rok z przebijającą się przez czaszkę myślą o Bieszczadach...



tam zostawiłem serce.









w zamian napełniłem płuca oddechem wiatru na Bukowym Berdzie.




przechowuję skrycie ten wiatr na samym dnie mojej duszy.




czasami, kiedy tęsknię - dotykam tego oddechu, tego zapachu, wiatru i przestrzeni.



...

piątek, 26 grudnia 2008

tuż za deszczem




powoli zbierają się kadry do cyklu.


mozolnie


z kilkudziesięciu zrobionych - mam dwa, może trzy do prezentacji...


sztuka cierpliwości.


sztuka fotografii...

niedziela, 14 grudnia 2008

oto Człowiek

Jako dziecko, wraz z kilkoma kumplami robiliśmy czasami na rowerach wyprawy po okolicy. Dla dziesięcio, czy dwunastolatków wyprawy w promieniu 10 kilometrów od domu były poważnymi ekspedycjami. Zazwyczaj jeździliśmy do lasu, na glinianki, na bunkry, czy nad jezioro. Podczas jednej z takich wycieczek natknęliśmy się na stary, zapomniany cmentarz.




Pamiętam, że bawiliśmy się na nim w chowanego. Był tam jeden taki grobowiec, otwarty niedużą dziurą, przez którą można było wejść do środka. Wewnątrz stały dwie cynowe trumny, całe spowite w pajęczynach i ornamentach, jakie mistrz umieścił tworząc te śmiertelne dzieła sztuki.



Minęło wiele lat.
Od jakiegoś czasu myśl o tym cmentarzu drążyła w mojej głowie potrzebę podróży. W zeszłą sobotę pojechałem tam. Dziwne, po dwudziestu pięciu latach nie pamiętałem jak w to miejsce dojechać, szczęściem spotkałem starszą kobietę, która rowerem jechała do miasta:
- Cmentarz? Ten niemiecki? A czemu pan pyta?

Wyjaśniłem, że chcę zrobić zdjęcia, że opisać chcę, że zatrzymać w pamięci…
- Za krzyżem w prawo, w polną drogę musi pan pojechać, potem za górką będzie las…
Z dokładnością mapy satelitarnej opowiedziała mi drogę do celu. Na koniec rzuciła jeszcze:
- Ale tam panie już nic niema, tylko drzewa i krzaki. Wszystko zarosło. Tylko nieboszczyki są w ziemi, ale grobów nie widać już.
Podziękowałem pięknie i życząc zdrowia ruszyłem.



Mała osada pod lasem. kilka gospodarstw rozrzuconych wśród rudych traw. Na górce, na skraju lasu - stary cmentarz. Pamiętam, że jeszcze 25 lat temu wyraźnie było widać napisy na nagrobkach, dziś raczej wyobraźnia, niż oczy opowiada czyje ciało w tym miejscu łączy się z ziemią ...

Stado dzikich ptaków, które na moje oko ornitologicznego dyletanta były krukami, krążyły nad okolicą z rozdzierającym przestrzeń krzykiem. Dzień był szary i zimny. Pomyślałem, że mam fatalne warunki oświetleniowe do fotografowania. Rozłożyłem statyw, podpiąłem kasetę do aparatu, wybrałem obiektyw. Zrobiłem może ze dwa zdjęcia, kiedy spostrzegłem postać idącą w moim kierunku. Jak się później okazało – było mi dane spotkać Człowieka przez duże CZ.


W pobliskim domu mieszka Pan Wiesław, kiedy zobaczył, że fotografuję - przyszedł. Zaczęliśmy rozmawiać. Ludzie nie przestają mnie zadziwiać, wystarczy dać im chwilę uwagi, chwilę szczerego zainteresowania - a opowiadają tak niesamowite historie... Niezwyczajni Ludzie Zwyczajni.




W zasadzie tego cmentarza już nie powinno być. W zasadzie mijający czas, igliwie, umarłe liście i miękka warstwa mchu powinny ukryć przed oczami istnienie tego miejsca... Pan Wiesław mieszka tu od siedmiu lat. Kilka lat temu postanowił poświęcić swój wolny czas na przywrócenie tego miejsca z mroków niepamięci. Każdą wolną chwilą odkrywa kolejne groby zdejmując z nich ogromną warstwę czasu i bezlitosnej natury, która wdziera się ze swoją żywotnością rodząc na grobach nowe drzewa, grzyby, dywany mchu.
- A kto wie, gdzie mnie pochowają? Przecież to ludzie. Niemcy? Nie, ludzie!
I tak oto po raz kolejny spotkałem na swojej drodze Człowieka...



Mamiya rb67 proS + Sekor C 90 1:3,8 Adox CHS 100 ART 100@400 Fomadon r09new 1+50 20*C 24' 0-1'+1x/1'

poniedziałek, 8 grudnia 2008

czwartek, 4 grudnia 2008

i znowu...

jak to jest? czy ja mam tak odmienne patrzenie na swiat? dlaczego to, co mnie zatrzymuje na chwilę, dwie, czy więcej - prawie nikogo nie?


oto poszlaka:


poniedziałek, 24 listopada 2008

pomyłki.

to bardzo dziwne... kolejny obraz, który dla mnie tak bliski, tak spójny z mym wnętrzem, tak w mym odbiorze piękny - a całkiem obojętny dla innych...


nie pierwsze to już zdjęcie, które taki los spotyka. zastanawiam się dlaczego? czy moje przywiązanie do tego obrazu jest tak duże, ze odbiera mi racjonalny ogląg sprawy? czy miłość "rodzicielska" twórcy przesłania mi rzeczywistość?


sam nie wiem...


wiem tylko, że staje się to pewną normą, ze te "naj" przechodzą całkiem beh echa...


sam nie wiem dlaczego...

czwartek, 6 listopada 2008

boję się nieudanych zdjęć

Ostatnie spotkanie z cyklu „Fotografia polska po 1945 roku” Kuba Dąbrowski – Chciałbym umrzeć jak James Dean sala kinowa wejście od ul Burschego, schodkami w dół wstęp wolny 5 listopada 2008 (środa), godz. 18.00





ta nerwowość w jego zdjęciach, ten niepokój i rozedrganie światła...





tak myśl przywędrowała do mojej głowy: że boję się aparatu, że mam stracha przed nieudanymi klatkami, że wyciągam aparat, że naciskam migawkę tylko wtedy, kiedy wydaje mi się, że oto mam przed oczyma obraz warty kawałka negatywu, kawałka emulsji i kilkunastu mililitrów chemii...





w najbliższą sobotę zaplanowałem sobie zrobienie fotoreportażu. mały, szybki temat, który można zamknąć w kilku zdjęciach. zadaję zobie pytanie: ile? ile powinienem zaplanować rolek? jedną, czy dwadzieścia?




boję się nieudanych zdjęć...

poniedziałek, 3 listopada 2008

niedziela, 2 listopada 2008

Detale...

Ot, tak zwyczajnie - brak mi pomysłów...
Co jakiś czas to przychodzi. W lodówce rośnie zapas negatywów, na aparatach zbiera się warstwa kurzu. Zwyczajny spadek formy, zwyczajny kryzys twórczy...



I może tak jest...może.



Coś jednak dźwięczy inaczej. Pojawiają się w mojej głowie pomysły, które magazynuję, przechowuję. Dbam o nie, podlewam jak młode roślinki, doglądam i czekam na dzień, kiedy obrodzą kwiatem i owocami.



Kiedyś było inaczej. Pojawiała się pustka, która nic nie niosła, nic nie wnosiła. Byłem jak wygasłe palenisko...



Mamiya RB67 / Sekor 50 1:4 / Adox CHS 50 ART / R09 1:100 20*C 19'00'' 0'-1' + 1x/1'

wtorek, 28 października 2008

Niebezpiecznie...


To, że fotografia reporterska jest czasami niebezpieczna – wiem. Sprawa oczywista. Podobnie ma się z dokumentem. Czasami utrwalając obrazy miejsc, o których śpiewał Janerka, może nas spotkać zmasowany atak broniących zaciekle prawa do wizerunku swojego i własnej okolicy… nie raz tego doświadczyłem. Kiedyś, na jednym z targowisk tak bardzo kilku handlarzom nie spodobała się moja pasja do utrwalania rzeczywistości, że jęli mnie okładać czym popadnie. Szczęście w nieszczęściu, że nauczony doświadczeniem na takie „akcje” zabieram małą dalmierzówkę, którą wprawdzie bronić się nie da – ale za to strata niewielka…

Jednak to, że fotografia makro jest równie niebezpieczna – jest dla mnie odkryciem nowym.




Sobota. Przedpołudnie. Za miastem, a może nawet za wsią. Wiszę nad matówką, badyl kilka centymetrów od soczewki obiektywu, czekam aż uspokoi się wiatr i przestanie kołysać modelem. Nagle słyszę jakiś szmer. Podnoszę oko, obracam głowę i… i widzę przed mną trzy ogromne psy. Stoją i patrzą tępym wzrokiem na ten kawałek mięsa, jakim niewątpliwie byłem w ich oczach. Nigdy tak szybko nie odpiąłem aparatu ze statywu. „Mam broń” pomyślałem mocno ściskając w dłoniach ciężki, stalowy trójnóg. Po jedne nodze na każdego… Ten największy, czarny i z pyskiem psychopaty (chyba szef) obsikał nieopodal rosnący krzak dzikiej róży, popatrzył groźnie, jakby chciał powiedzieć „Tym razem ci darujemy, ale…”. Po czym wszystkie trzy bestie pobiegły dalej.
Stałem tak jeszcze dobrych kilka minut drżąc jak kwiaciarka na mrozie.
Wsiadając do samochodu postanowiłem.
Studio.

wtorek, 7 października 2008

Ostrzymy...

pytają - chłopie, umiesz ty ostre zdjęcie zrobić? No wiesz, takie wyraźne i kolorowe żeby było, bo wiesz - takie kolorowe są najlepsze, ładne, oko cieszą. Bo te szare to takie smutne, takie niemodne i jakieś wszystkie nieostre...








Jak bardzo można się poświęcić? Porysować o chodnik negatyw, który jest może najlepszy ze wszystkich? Poplamić go kremem i tłustymi paluchami? Wyskrobać emulsję palcami i dzień cały czuc ją pod paznokciem palca wskazującego...
Co wskazuje?
co...

piątek, 3 października 2008

Poszukiwania

było juz wszystko... dosłownie.


czy zatem warto poszukiwać? czy dalece postępujące ingerencje cyfrowe w fotografię są panaceum na bolączkę poszukiwań nowych form wyrazu? czy obraz przefiltrowany godzinami ślęczenia i mozolnej pracy w programie komputerowym jest jeszcze fotografią? czy jest bardziej FOTO? Czy może bardziej GRAF?







Czasami zadaję sobie pytanie: po co? Po co negatywy, wywoływacze, papiery, przerywacze i popijanie utrwalaczem? Po co? Nie lepiej kliknąć plugina w peesie - wszak dla oglądacza efekt końcowy taki sam... wszak większość oglądaczy to WIDZOWIE KOMUPERÓW...


Po co?


Dla zabicia nudy, czy może to (jak wyczytałem ostatnio na aparaty.tradycyjne.net) przejaw bezgranicznego snobizmu?

Może...

czwartek, 2 października 2008

Dziurką do Nieba...

są takie chwile, kiedy w skupieniu i wielkiej uwadze słucham. zanim zacznę patrzeć - słucham... lubię ten magiczny moment, kiedy stapiam się z otoczeniem, kiedy przenikam, kiedy ono przenika mnie...






czasami chodząc po ulicach z małym dalmierzowym aparacikiem w kieszeni zespalam się z miastem, z jego tętnem. zaczynam płynać jego rytmem. docierają do mnie głosu w podziemi, z klatek schodowych i zza uchylonych okien w letnie popołudnia...



jednk największego powiązania ze światem materialnym doznaję zawsze w miejscu, gdzie styka się on z tym drugim, z tym pozamaterialnym. CMENTARZE.

te miejsca syczą od głosów, zapachów... tak... wystarczy odpowiednio długo posłuchać. zawsze przychodzi ten moment, kiedy zaczynam się bać, zaraz potem następuje to połączenie. ta chwila kiedy jestem bliski tej małej dziurki, którą prześlizgujemy się w inny wymiar...



głowa mi szumi. staję pomiędzy mogiłami, rozstawiam statyw, mierzę światło...



juz nie ma lęku, tylko ta niesamowicie wyraźna świadomość, że oto dotykam PRZEJŚCIA.



cisza, krople deszczu...





liście schodzą z drzew, niczym mesjasz, by raz jeszcze odejść i znów się odrodzić, raz jeszcze...