
najbardziej lubię te momenty, kiedy fotografia powstaje jakiś czas, kiedy rodzi się cykl. muszę też się powtórzyć - uważam, że w cyklu nie musi być koniecznie więcej niż jedna fotografia, ba! nie musi ich tam być wcale - ani, ani.
piszę o tych chwilach, kiedy budzisz się w środku nocy i uświadamiasz sobie to, co masz do powiedzenia, do przekazania sobie, bliskim, przyjaciołom, światu, wrogom.
ten czas, kiedy w głowie wykluwają się robaki, pełzną po całym mózgu, do serca, żołądka; kiedy nagle stajesz przed matówką i kiedy nagle wszystko składa się z emocjonalnie perfekcyjną całość...
piszę o tych chwilach, kiedy ogarnia mnie przekonanie graniczące z pewnością, że oto konstelacje ułożone przez moje prywatne, wewnętrzne robale znajdują się na przede mną na papierze w pełni wyrażają moje uczucia.
staję przed obrazem ułożonym przez robaki i czuję oczyszczenie.
mija strach.
odchodzi niepokój.
czystość....
biel i cicha czerń ciemności.